sobota, 24 listopada 2012

Koniec Pasibrzuchów.


Z przyczyn niespodziewanych blog kończy swoją działalność. Prowadzenie go w dotychczasowym formacie nie jest możliwe, w związku z czym więcej postów na Pasibrzuchach się nie pojawi. Jest to rozwiązania najprostsze i najlepsze w tej chwili.

Dziękujemy za odwiedziny, wsparcie i miłe słowa.

Do napisania kiedyś, gdzieś :).
Continue reading...

wtorek, 20 listopada 2012

Mr Hamburger


Wbrew sugestiom na naszym fb nie jest to zmielony drugi kot ;). To tylko wołowina na hamburgery! A Rudy, naczelny pochłaniacz w tym mieszkaniu, nie przepuści okazji wołowince.

Przy przygotowywaniu takich 'klasyków' zawsze najpierw przeglądam mnóstwo wpisów w internecie, zarówno polskich jak i zagranicznych. Porównuję, czytam opinie, porady, sugestie i na podstawie tego komponuję swój przepis. Przepisów na hamburgery jest mnóstwo, ja swoje stworzyłam w taki oto sposób:

mięso - oczywiście wołowe, ale jaka część? W internecie wyczytamy, że warto, aby miało tłuszczyk (często przywoływane proporcje to 80% mięsa i 20% tłuszczu). Na pewno nie kupujcie polędwicy - 90 zł/kg na mięso mielone na hamburgery? Nie, dziękuję.
Ja wybrałam karkówkę bez kości i mogę już powiedzieć, że sprawdziła się świetnie. Mięso wyszło soczyste.
czy kupować gotowe mielone? - oczywiście nie każdy ma w domu maszynkę do mięsa. Ja mam - oldschoolową ;). Jeśli macie możliwość zmielenia mięsa w domu - zróbcie to sami! Po pierwsze macie pewność, co jest w środku. Po drugie w trakcie mielenia ładnie 'wypływają' z mięsa soki, które potem dodają mu soczystości i ładnie je sklejają.
Jeśli jednak nie macie maszynki, poproście o zmielenie wybranego kawałka mięsa w sklepie. W gotowych mielonych nie wiadomo, co jest - a niestety nie wszystkie mają na etykiecie napisany skład.

z jajkiem czy bez? - wiele przepisów podaje, aby dodać żółtko. Inne mówią wręcz o całym roztrzepanym jajku. Moim zdaniem nie ma takiej potrzeby - soki z mięsa ładnie je sklejają, nie rozpada się. A w końcu chcemy mieć hamburgera, a nie kotleta mielonego.
jak przyprawić? - prosto. Mięso ma smakować mięsem ;) a nie dodatkami. Wystarczy wydobyć, podkreślić jego smak. 
jakiej wielkości? - przy formowaniu hamburgera trzeba pamiętać, że w trakcie smażenia spuchnie i stanie się mniejszy i grubszy. Zatem przed ułożeniem na patelni musi być większy o ok. 1,5 cm od bułki. No właśnie...
jakie bułki? - oczywiście bułki można zrobić samemu, np. wg przepisu Liski z White Plate. Miałam taki zamiar, niestety - moje drożdże okazały się dokonać żywota tydzień wcześniej. Kupiliśmy więc gotowe buły do hamburgerów. Jeśli jednak macie ochotę na mniej standardowego hamburgera w 'zdrowszej' wersji - pszenną bułkę można zastąpić inną. W końcu mięso jest tu najważniejsze, nie buła ;).
jakie dodatki? - najłatwiej powiedzieć: jakie kto lubi! I, no cóż, będzie to prawda ;). Ja jednak postawiłam raczej na dodatki świeże, aby coś chrupało i dodało trochę 'lekkości' wielkiemu kawałowi mięsa.
jakie sosy? - spójrzcie wyżej ;) u mnie prosto i w niedużej ilości.
Uff, tyle przydługiego wstępu, teraz konkrety!


Hamburgery (2 porcje):
mięso wołowe, np. karkówka bez kości - ok. 450 g

przyprawy:
sól
pieprz
chilli
czosnek granulowany
olej do smażenia

Dodatki:
sałata karbowana
ser (np. cheddar)
pomidor
ogórki kiszone
cebula czerwona

ketchup
majonez
musztarda dijon

2 bułki pszenne
odrobina masła

Mięso mielimy w maszynce, nie wylewamy soków, które się 'wycisną', tylko zostawiamy je z mięsem! Doprawiamy: solą, pieprzem, odrobiną chilli i czosnku granulowanego (jest delikatniejszy niż świeży). Formujemy 2 kule. 
Mięso rozpłaszczamy tak, aby hamburgery były większe od bułek - ja przykryłam kulę folią spożywczą i... rozwałkowałam ;). Powinno być równej grubości, aby się równomiernie wysmażyło.
Smażymy np. na patelni grillowej, polecam :). Nie dociskamy ich już na patelni! W ten sposób wycisnęlibyśmy z nich ostatnie soki, a mięso stałoby się suche.

Bułki kroimy na pół, smarujemy odrobiną masła i wkładamy do rozgrzanego (180C) piekarnika na ok. 5 minut. Mają być miękkie w środku i nieco chrupiące na zewnątrz.

Cebulę kroimy w drobną kostkę, pomidora i ogórka w plastry. Sałatę dokładnie myjemy - uwaga na ślimaki! Ja znalazłam 2 ;).

Kolejność:
bułka
sałata
majonez
mięso
musztarda dijon
ser
pomidor, ogórek, cebulka
ketchup
góra bułki

I nasz domowy, pyszny hamburger gotowy!
Continue reading...

czwartek, 4 października 2012

Bento 2, 3 i 4 - nadrabiam!


T. dostał ode mnie piękne i funkcjonalne bento Edge - trzypiętrowe. Tym samym 2 pięterka zajmuje po prostu obiad. Za to ostatnie pięterko pozostawia możliwości na wariacje. 
Wiecie, jak to jest we 2 osoby? Trzeba wszystko 'wyjadać', zanim się zacznie/otworzy/kupi coś nowego, aby się nie zepsuło. Ja nie znoszę wyrzucać jedzenia! Dlatego benta są dość podobne, na zasadzie zużywania napoczętych warzyw, ciast itp. ;)
pudełko T., a w nim: wspomniana wcześniej szarlotka, papryka, pomidorki cherry, kabanos, nimm2 i miś -przegródka :)
znów T. : kawałki jabłka, marchewka w słupkach, pomidorek cherry, marchewka w plastrach i ciastka z czekoladą
No i moje: zawijasek z wędliny i pomidorka, pomidorki, marchewka, papryka, kabanos; dół: suszona żurawina, 2 ciasteczka herbaciane, batonik muesli i kawałki jabłka.
Powiem Wam, że w tym roku ciężko będzie z bentowaniem, bo... nie mam kiedy jeść! ;) Mam piętnastominutowe przerwy między zajęciami i spędzam je na bieganiu między jednym budynkiem a drugim... No ale nic, będę próbować :).
Miłego popołudnia!
Continue reading...

poniedziałek, 1 października 2012

Pierwsze bento koty za płoty, a z nim kłopoty!


Jakiś czas temu pisałam o swoich planach zabierania ze sobą posiłków. I oto przyszedł 1 października a wraz z nim moje pierwsze bentowanie :). 
A kłopoty z tytułu notki? Oczywiście techniczne! Już wiem, że do swojego bento (ze sklepu Bentomania) mogę zmieścić mniej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Powód jest prosty i swego czasu uświadomiła mi go Monika z Bento po polsku, ale oczywiście musiałam się nauczyć na własnym błędzie ;). Otóż dwupoziomowe bento ma taki minus, że przez pokrywkę w górnej części i pięterko trzeba zapakować 'niższe' jedzenie niż wskazywałaby na to wysokość pudełka. Tym samym szarlotka mojej babci uległa zgnieceniu, ale przynajmniej następnym będę już o tym pamiętać.
Poniżej moje pierwsze, szybkie i proste bento, które zabrałam na swój pierwszy dzień praktyk :).
A w nim: kawałki kabanosa, pomidorki cherry, wafle kukurydziane i twarożek z papryką; szarlotka od mojej babci :) i kawałek banana. 
Miłego wieczoru!

Continue reading...

wtorek, 25 września 2012

Ziemniaki z niespodzianką


Jeśli ziemniaki na Waszych talerzach występują tylko w postaci tłuczonej jako dodatek do mięsa - czas to zmienić! Ziemniak sam w sobie może stać się przepyszną potrawą - szczególnie, jeśli wypełnicie go równie smakowitym nadzieniem.
Ja takie ziemniaki pierwszy raz jadłam, kiedy odwiedziliśmy A. Sprawdziły się świetnie jako przekąska na wieczornym spotkaniu w towarzystwie trunków ;). Trochę czasu już minęło od tamtego spotkania, niemniej ich smak utkwił mi w pamięci i postanowiłam powtórzyć je w domu - tym razem jako danie obiadowe w towarzystwie kubeczka barszczu czerwonego.

Ziemniaki z niespodzianką: 
kilka młodych ziemniaków (ok. 2 na osobę, jeśli są mniejsze to śmiało więcej)
boczek wędzony gotowany (nie podam ilości, bo wzięłam go 'na oko')
kostka sera feta
por 
olej do posmarowania blachy

Ziemniaki szorujemy szczoteczką, a następnie gotujemy w mundurkach przez około 15 minut - muszą pozostać twardawe.
W tym czasie boczek kroimy w drobną kostkę i podsmażamy - nie dodajemy tłuszczu!!! Boczek ma go wystarczająco wiele ;). Pora kroimy wzdłuż na pół, dokładnie myjemy, kroimy w półplasterki. Kiedy boczek zacznie się rumienić, dosłownie na chwilę dorzucamy pora - wystarczy, aby odrobinę zmiękł.
Ziemniaki odcedzamy. Kroimy na połówki i delikatnie wydrążamy łyżeczką - pozostawiamy trochę miąższu w łódeczce. Wydrążoną resztę tłuczemy tak jak zwykłe ziemniaki 'do obiadu'. 
Do potłuczonych ziemniaków dodajemy boczek, por i fetę, wszystko razem dokładnie mieszamy. 
Ziemniaki układamy na blasze lekko posmarowanej olejem. Łyżeczką nakładamy do nich nadzienie. 
Zapiekamy przez 20 -30 minut w temperaturze 180C (mogą się lekko zbrązowić). A potem zajadamy!
Smacznego ziemniaczanego :) 
Continue reading...

wtorek, 11 września 2012

Zmiany, zmiany... :)


Karola kiedyś pisała o małej-wielkiej rewolucji, to tym razem kilka słów ode mnie :).
Wraz z T. przygarnęliśmy dwóch nowych przyjaciół:
Teraz to oni pochłaniają większość uwagi, także tej jedzeniowej ;). Póki co zamieniłam przeglądanie durszlaka i blogów kulinarnych na poszukiwanie informacji o karmieniu kociąt, ale oczywiście nie zarzucam gotowania :).
Wręcz przeciwnie! Kotki pojawiły się u nas, bo już całkiem niedługo będziemy mieli okazję przekonać się, jak to jest wspólnie mieszkać. A ja będę szaleć w kuchni :). Skupiam się teraz na wymyślaniu prostych, szybkich, acz smacznych dań. Celem jest zabieranie jedzenia z domu i ograniczenia obiadów 'na mieście', a także zjadania drugiego obiadu po przyjściu do domu - a zatem inspiracje z gatunku lekkich kolacji także mile widziane. Poza tym chciałabym wrócić do domowego wyrobu sushi (całe dla mnie, bo T. nie lubi :D) i je także zabierać w swoim pudełku. Zamierzam także pokombinować z kanapkami i ich zawartością. Mam nadzieję, że w niedalekiej przeszłości pojawiać się tu będą właśnie proste i szybkie przepisy oraz pomysły na to, co zabrać do pracy/szkoły. 
Tymczasem życzę Wam miłego tygodnia i pozdrawiam od kociaków - rozrabiaków ;).
Continue reading...

piątek, 7 września 2012

Czekoladowe ciasto z niespodzianką


Wszyscy znają już ciasto marchewkowe, ale marchewka nie jest jedynym warzywem, które pojawia się w słodkich wypiekach.
Dzisiejszą niespodzianką w cieście jest... cukinia :). Ostatnio na durszlaku można znaleźć wiele propozycji na słodkości w jej towarzystwie, ja zdecydowałam się oprzeć na przepisie Pysznej pasji, który nieco zmodyfikowałam i efekt jest bardzo zadowalający! Mocno czekoladowe ciasto z nutką kawy, wilgotne, ale nie ciężkie, za to miękkie i delikatne. Cukinia dodaje mu lekkości i wilgotności, ciasto po kilku dniach jest tak samo 'świeże' jak w dniu pieczenia. Szczerze polecam! :)
Przepis podaję już po swoich modyfikacjach:
cukinia
1 tabliczka gorzkiej czekolady
kostka miękkiego masła
2 łyżki oleju
100g cukru brązowego
100g cukru białego
aromat waniliowy
1 łyżeczka sody
0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
3 jajka
ok. szklanki jogurtu naturalnego
300 g mąki
50g kakao
3 - 4 łyżeczki kawy rozpuszczalnej

Cukinię obieramy i ścieramy na tarce o grubych oczkach,  na sitku odciskamy nadmiar soku. Czekoladę siekamy, odstawiamy z cukinią i bierzemy się do ciasta ;).
Masło miksujemy. Po kolei, ciągle miksując, dodajemy: cukry, aromat, sodę, proszek, sól, jajka.
Miksujemy na wolnych obrotach i dodajemy powoli i naprzemiennie pozostałe składniki, czyli mąkę, jogurt, kakao i kawę. Na koniec dodajemy cukinię i czekoladę, wmieszujemy je łyżką.
Formę (ok. 24 x 30 cm) wykładamy papierem do pieczenia i wylewamy ciasto. Ja piekłam je ok. 35 minut w 180C, ale zawsze warto sprawdzić patyczkiem.
W cieście wyraźnie czuć kawałki czekolady, mniam :).
Continue reading...

wtorek, 4 września 2012

Prawie jak tarta --


... ale za to jaka pyszna!

Ola często zadaje mi pytanie, kiedy w końcu rozwiążemy brak piekarnika w tym mieszkaniu. Najbardziej prawdopodobny termin to dopiero wyprowadzka w inne miejsce. Na początku było to bardzo uciążliwe, dziś myślę o tym jako pewnej szansie na odkrywanie nowych przepisów, których nigdy bym nie zrobiła, bo wolę pizzę T czy muffinki. Jak tylko się przeprowadzimy, wróci pieczenie chlebów i ciast... na razie cieszę się tym, że bez piekarnika przychodzą bardzo, bardzo niskie rachunki ;)

A kiedy przyjdzie ochota na coś słodkiego, zawsze można spróbować swoich sił w walce i poszukać przepisu bez pieczenia, prawda? :)

Inspiracją do mojego przepisu był wpis na niekulinarnym zupełnie blogu tekstualnej.

Dziś moja prosta, ale bardzo efektowna wariacja.

Prawie-tarta na zimno


  • 100 g herbatników, ciastek typu digestive lub krakersów na spód (cienki, jeśli lubicie grube spody dajcie ich nieco więcej)
  • 2-3 łyżki roztopionego masła
  • 500g serka marscapone
  • 3 łyżki cukru
  • maliny lub inne owoce sezonowe do dekoracji
Spód najlepiej przygotować wieczorem poprzedniego dnia miksując ciasta z masłem i wylepiwszy (ach, imiesłowy na -wszy, plaga moich studiów!) formę, najlepiej silikonową ciasteczkowym spodem. Zostawiamy na noc.
Następnego dnia marscapone miksujemy z cukrem na puszystą masę. Nie podjadamy! Wykładamy ją na spód i dekorujemy owocami. Można jeść od razu, jednak moim zdaniem ciasto zyskuje, gdy kilka godzin na przegryzienie się w lodówce. Pyszne i proste. Polecamy!!! :)




Continue reading...

poniedziałek, 3 września 2012

Czy kawiarnie mogą być okropne? Tego w Warszawie (nie) lubię! #8


... czyli post zdecydowanie mało pochwalny!

Jak już wiecie, od pewnego czasu naszą bazą wypadową i miejscem, gdzie wracamy codziennie po pracy jest bardzo urokliwa dzielnica Warszawy - Żoliborz. Mieszkałam już w różnych miejscach w tym mieście i każde z nich ma swój urok. Żoliborz z racji świetnego położenia i kosmicznych cen jest bardzo drogi, stąd mieszka tu dużo mniej młodych ludzi niż w 'młodszych' częściach miasta. Jest to jednak nad wyraz urokliwa część miasta, pełna parków, zieleni i małych, kameralnych uliczek. Największym parkiem w okolicy jest Kępa Potocka, którą odwiedzamy bardzo często na spacerach, podczas biegania (trasy dla biegaczy 2 i 5 km), czy kiedy uczymy się (nieudolnie!) jeździć na rolkach.

Koło 'Spotkania' przechodziliśmy wielokrotnie, i wielokrotnie ściskałam T za rękę mówiąc, że to piękne miejsce i chcę tam kiedyś pójść. Światła na tarasie i piękne wnętrze zapraszały nas do siebie nie raz i nie dwa razy kiedy trzymając się za ręce wędrowaliśmy Krasińskiego. Pewnego dnia z pomocą przyszedł nam deszcz i niewiele myśląc weszliśmy do środka.
Jak tu pięknie! - pomyślałam wtedy. 

Wystrój i historia tego miejsca są wspaniałe, ale czy to wystarczy, by do niego wrócić?


Stare meble, stuletni lokal z klimatem, lokalizacja bardzo bliska naszemu sercu, deszcz rozpadał się na dobre. Niewielu klientów, raczej dużo starszych od nas. Pani kelnerka bardzo chciała polecić nam 'deser dnia', owoce pod kruszonką. Ponieważ z zasady unikamy rarytasów dnia, nie byliśmy zainteresowani, pani jednak usiłowała nas przekonać i to był pierwszy zgrzyt. 

Menu bogate, my byliśmy zainteresowani głównie czymś ciepłym, wybraliśmy kawę. Deszcz bębnił, a pani, zdecydowanie mniej miła niż podczas podawania nam kart, bardzo powolna, postawiła przed nami kawy: staropolską (dla mnie) oraz irish cream dla T.




I cóż... na nic się zdało wyśmienite towarzystwo i piękne wnętrze, bo kawy były po prostu okropne. Nie przesadzę, jeśli powiem, że kawa z bardzo średniej jakości ekspresu, któą pijam w pracy, biła ją na głowę. Moja staropolska z powodu niesamowicie dużego dodatku alkoholu bardziej przypominała picie drinka, kwaśnego z dziwną bitą śmietaną. Za to irish cream, której nazwa sugeruje pysznego Baileysa... nie miała go w sobie ani odrobinę. Żeby wypić swoją staropolską do końca, musiałam posłodzić ją kilkoma łyżeczkami cukru. Kawy były niewielkie, jednak cenowo przekraczały duży kubek ze Starbucksa.

Kiedy tylko deszcz przestał padać, szybko zapłaciliśmy rachunek i uciekliśmy z tego pięknego miejsca czym prędzej. Od tej pory na to ciepłe, przytulne wnętrze spoglądam tylko z ulicy, na pewno nie dam im drugiej szansy! Nie polecamy Spotkania. Ze względu na to, co nam zaserwowano i na obsługę na następną kawę wybierzemy zdecydowanie coś innego.

Czy wam też zdarzyło się, że liczyliście bardzo na jakieś miejsce na mapie kulinarnej które jednak bardzo was rozczarowało? Napiszcie nam o swoich doświadczeniach! 


Continue reading...

wtorek, 28 sierpnia 2012

Co ciasteczkowe potwory lubią najbardziej?


Ciasteczka z czekoladą! Znane też jako 'chip chocolate cookies', bo to typowe amerykańskie ciasteczka, których fanatykiem był Ciasteczkowy Potwór. Ale przyznajcie - chyba na widok takich ciastek w każdym się rodzi mały Ciasteczkowy Potwór... ;) 
Przepis pochodzi z książki Nigelli "Kitchen. Recipes from the heart of the home", a ja zaczerpnęłam go z bloga Lejdi of the house. Poniżej podaję przepis po swoich zmianach.
Proporcje na ok. 20 sztuk:

  • 150 g masła
  • 125 g brązowego cukru
  • 80 g drobnego, białego cukru
  • kilka kropel aromatu waniliowego (lub esencji waniliowej)
  • 1 jajko + 1 żółtko (zimne, z lodówki)
  • 300 g mąki
  • pół łyżeczki sody
  • 2 tabliczki gorzkiej czekolady
  • tabliczka mlecznej czekolady
Czekoladę siekamy.
Masło roztapiamy, kiedy lekko ostygnie miksujemy z cukrami. Następnie dodajemy po kolei: aromat, jajko, żółtko, nadal miksujemy. Łyżką należy wmieszać mąkę i sodę. Na koniec wrzucamy posiekaną czekoladę.
Ciastka układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zostawiamy odstępy, ponieważ trochę urosną. Jak je wykładamy? Można użyć miarki 30 ml, wyłożyć na blachę i lekko 'rozgnieść' denkiem miarki. Można też formować w dłoniach kulki i później rozpłaszczyć je na papierze.
Pieczemy przez około 15 minut w 170C. Ciastka przy wyjmowaniu mogą być nieco miękkie, ponieważ stwardnieją, kiedy będą stygnąć. Po wyjęciu z piekarnika zostawiamy je jeszcze przez 5 minut na blaszce.
Ciasto, które nie zmieściło nam się na blaszce za pierwszym razem chowamy do lodówki i wykładamy na 2 blaszkę tuż przed włożeniem do piekarnika (albo na tę samą, gdy przestygnie).
Omnomnom!
Continue reading...

wtorek, 21 sierpnia 2012

To lubię w... Poznaniu. Zielona Weranda!


Tym razem kulinarna wycieczka z Warszawy do Poznania! Nie mogłam sobie odmówić opisania Zielonej Werandy. Długo zastanawiałam się, czy pisać o lokalu z miasta, w którym tylko bywam, ale... Miejsce jest tak niesamowite, że taka notka należy mu się bez dwóch zdań!

Zielona Weranda to nie jeden lokal, ale kilka miejscówek w Poznaniu. Ja odwiedziłam ten na Paderewskiego 7 i wracam do niego przy każdej wizycie w mieście koziołków. Miejsce nieco ukryte - przy wejściu co prawda czeka szyld, ale krótka wycieczka korytarzem w głąb budynku zupełnie nie zapowiada tego, co czeka nas dalej...
Dekoracja w Zielonej Werandzie odbiega od typowej 'alternatywnej' kawiarni. Nie znam drugiego miejsca, w którym z sufitu zwisałyby takie piękne różności:
zdjęcie z ubiegłego roku, fot. Moni Przybecka

Oprócz kolorowych, nietypowych dekoracji otaczają nas wszelkiego rodzaju kwiaty - w końcu ma być zielono :). Lokal jest duży i ma 2 części - wnętrze oraz taras, na którym można usiąść i zaszyć się wśród roślin czy skryć przy zadaszonym stoliku. Choć miejsca jest sporo, jest także sporo gości. Jeśli chcecie mieć pewność, że znajdziecie wolny stolik - pomyślcie wcześniej o rezerwacji, choć mi do tej pory nie była ona potrzebna :).

Zielona Weranda ma bardzo bogate menu: zestawy śniadaniowe, sałaty, kanapki, liczne rodzaje kaw i herbat zarówno na ciepło, jak i na zimno oraz desery: ciasta, musy, koktajle. Przewertowanie tej grubej księgi, która pięknie się prezentuje (pismo stylizowane na odręczne - a może naprawdę ktoś sam to napisał) trochę potrwa, ale warto. Mimo ogromu smakołyków jeszcze nie zdarzyło mi się usłyszeć, aby czegoś akurat nie było, że coś właśnie się skończyło.
kawa z mlekiem
herbata mango z sokiem
Już to, w jaki sposób napoje czy jedzenie są podane dostarczy Wam dużo radości. To wielka przyjemność widzieć, że ktoś dba o każdy szczegół i stara się, aby jedzenie było nie tylko smaczne, ale też pięknie się prezentowało. Aż miło popatrzeć :).
zestawy śniadaniowe, bodajże włoskie
kolejny zestaw - z frankfurterkami zawiniętymi w szynkę z musztardą dijon
po lewej - mus, po prawej - herbata arbuzowa na zimno
Choć brak jej na zdjęciu, ja najbardziej polecam Wam szarlotkę podaną w towarzystwie lodów. Porcja jest bardzo duża i spokojnie możecie ją wziąć na 2 osoby - wystarczy poprosić o drugi widelczyk, za który - niestety! - trzeba będzie dopłacić złotówkę.
No właśnie. Na koniec - ceny. Niestety nie najniższe. O ile przeglądając menu wydaje się, że nie są one wygórowane, o tyle... Przy tylu pozycjach w menu trudno jest ograniczyć się tylko do 1 rzeczy i jedynie napić się orzeźwiającej herbaty albo zjeść tylko ciacho ;). Apetyt rośnie a z nim wydatek, ale... No cóż, powiem krótko - w Zielonej Werandzie nie zmarnujecie pieniędzy. Warto się tam wybrać, zamówić coś pysznego i spędzić kilka chwil w tym pięknym miejscu - i choć przez moment oderwać się od codzienności i nie przejmować finansami ;). Ja na pewno odwiedzę Zieloną Werandę ponownie!

Zielona Weranda, Poznań
ul. Paderewskiego 7, blisko rynku
pon - nd 10 - 24
Continue reading...

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Tort makaronowy


Pomysł na takie oryginalne podanie makaronu zaczerpnęłam z bloga Burczy mi w brzuchu. Sprawdził się świetnie - makaron wyszedł bardzo dobry, sycący, o wyrazistym smaku.
Do tego ładnie wygląda. Co tu więcej mówić - zapraszam na tort makaronowy, który na pewno zaskoczy domowników czy Waszych gości - taka forma ciepłego posiłku na pewno sprawdzi się na większej kolacji :).

Składniki:
250g spaghetti
jajko
3 łyżki masła
ok. 20g startego sera (u mnie Gran Padano, prosto z Lydla ;))

olej do smażenia
kawałek papryczki chilli
6 - 7 pieczarek
cebula
500g mięsa mielonego
puszka pomidorów bez skórki
pomidor
2 łyżeczki koncentratu
2 ząbki czosnku

2 łyżki masła
2 łyżki mąki
ok. pół szklanki mleka

Przyprawy: bazylia, oregano, tymianek, sól, pieprz, gałka muszkatołowa

Spaghetti gotujemy al dente, odcedzamy i ponownie wrzucamy do ciepłego gara. Dodajemy 3 łyżki masła, mieszamy. Dodajemy roztrzepane jajko i starty ser (na tym etapie miałam już ochotę pochłonąć makaron :D). Przekładamy do tortownicy (u mnie 23 cm), 'przygniatamy' środek, a boki zostawiamy trochę wyższe.
Na patelni podsmażamy drobno pokrojony kawałek chili. Po około minucie dodajemy pokrojone drobno pieczarki i cebulę. Kiedy warzywa trochę zmiękną, dodajemy mięso mielone. Mięso rozbijamy łyżką na drobniejsze kawałki, smażymy aż zbrązowieje. Wtedy dodajemy pomidory z puszki, świeżego pomidora (sparzonego i obranego ze skórki), koncentrat. Doprawiamy: czosnkiem, ziołami, solą, pieprzem. Dusimy, aż sos będzie gęsty.
Robimy beszamel: na wolnym ogniu roztapiamy masło. Dodajemy mąkę i mieszamy. Powoli, stopniowo dolewamy mleko. Doprawiamy gałką muszkatołową, solą, pieprzem.
Na makaron w tortownicy wylewamy sos mięsno - pomidorowy, a na niego beszamel. Pieczemy w 180C przez około 30 minut.
Kroimy na kawałki i zajadamy tort! :)

Continue reading...

czwartek, 16 sierpnia 2012

To lubię w Warszawie #7



Cześć kochani, tym razem przy sterach Karola. Nie umarłam, żyje mi się całkiem nieźle, ale jako pracoholik i perfekcjonistka po sezonie studiowania dwóch kierunków + pracy nie mogłam pozwolić sobie na chwilę odpoczynku i zamiast, jak normalny człowiek, mieć wakacje, pracuję na pełen etat :) Ale nie próżnuję! Przed pracą biegam, trenując przed pierwszym biegiem zorganizowanym. Popołudniami, kiedy już opuścimy nasze wielkie biurowce, razem z T zwiedzamy Warszawę na piechotę, odkrywając nowe miejsca, zakątki, smaki. Pamiętacie moją notkę o Kawalerce? W końcu ma konkurencję, i to bardzo zacną!

Na kolejnym spacerze po okolicy natknęliśmy się najpierw na remont, a kilka dni później z prawdziwą przyjemnością wstąpiliśmy do Secret Life Cafe. Zapraszam was do miejsca, które mam nadzieję, przypadnie wam do gustu i zechcecie ją odwiedzić, będąc w okolicy.

Secret Life mieści się przy Słowackiego 15/19, przejęło lokal po salonie piękności. Wystrój przypomina typową niesieciową kawiarnię - jest prosto, menu wypisane kredą, wnętrze przytulne, a obsługa miła i bezpośrednia. Jest też element niezbędny w każdej offowej kawiarni - LEŻAKI. Tutaj duży plus za fakt, że nie stoją bezpośrednio przy ulicy, a w miniaturowym ogródku.


Pora przejść do menu - wybór kaw i napojów jest spory. Lokal ma specjalną ofertę smoothies, drinki w stylu Club Mate i Wildgrass, a także lemoniadę na gorące dni. Ja zdeycydowałam się na nią, T. na smoothie bananowo-pomarańczowo-limonkowe. Obydwie rzeczy były pyszne! Lemoniada bez cukru, smoothie gęste i sycące. W gablocie są też tarty i ciasta. Polecam wybrać się do ogródka w ciepły dzień, w chłodniejszy zaszyć się na kanapie, między kolorowymi poduszkami. Miejsce jest też dziecio- i zwierzętoprzyjane - dla czworonogów jest woda, dla dzieci wydzielony kącik. Bardzo kibicujemy temu miejscu i będziemy często tu bywać. Spokojna, wyluzowana atmosfera sprawia, że wracając ze spaceru podświadomie wstępujesz tam po coś pysznego. To lubię! :)



Continue reading...

wtorek, 14 sierpnia 2012

Kurczak po tajlandzku


Mieszkańcy Warszawy mogą kojarzyć 'chińczyka' za kościołem na Placu Zbawiciela. Miejsce ukryte, małe i niepozorne. Wyglądem pewnie niejednego może odstraszyć. Ale jedzenie... Specjalnością zakładu jest zdecydowanie kurczak po tajlandzku - jeśli postanowicie zjeść posiłek na miejscu przekonacie się, że niemal każdy kolejny gość zamawia właśnie tę potrawę :). Kurczak po tajlandzku doczekał się nawet własnej strony na facebooku!
Co w nim takiego dobrego? Kurczak jest słodki, ale wyrazisty i ostry zarazem. Sos jest gęsty i dokładnie pokrywa kawałeczki mięsa. Do tego ziarna sezamu. Palce lizać!
Poniższy przepis to próba odtworzenia tego smaku. Ponieważ przygotowywałam takiego kurczaka po raz pierwszy, proporcje podaję 'na oko', gdyż dosmaczałam go w trakcie gotowania :).

Kurczak po tajlandzku: (4-5 porcji)
mięso z udek kurczaka * (ok. 700g)
sos sojowy ciemny, 4 łyżki
sos sojowy słodki, 2 łyżki
mąka kukurydziana, 2-3 łyżki
+ sezam

Sos:
sos sojowy ciemny, ok. 1/2 szklanki
sos sojowy słodki, ok. 1/2 szklanki
ocet ryżowy, 3 - 4 łyżki
2 ząbki czosnku
łyżka miodu
łyżka brązowego cukru
chili w proszku
wiśniówka, 2-3 łyżki

danie nie powala wyglądem, ale nadrabia smakiem :)
Mięso z udek myjemy i kroimy na mniejsze kawałki. Marynujemy w sosach sojowych, najlepiej wieczór przed, ale jeśli nie macie tyle czasu to zamarynujcie go chociaż przez godzinkę. Po tym czasie dodajemy mąkę kukurydzianą rozbełtaną z odrobiną wody, wszystko razem mieszamy i mamy kurczaka w masie przypominającej ciasto ;).
Przygotowujemy sos: w rondelku podgrzewamy wszystkie składniki. Sos powinien być gęsty, ostro - słodki, ale nie mdły - w takim wypadku dodajemy trochę więcej octu ryżowego lub doprawiamy chili.
Na osobnej patelni smażymy kurczaka. Kiedy mięso już trochę się zetnie, posypujemy je sezamem - sezam lubi się przypalać, dlatego dodajemy go dopiero teraz. 
Kiedy kurczak się usmaży, dodajemy do niego sos i dusimy jeszcze kilka minut.
Podajemy z ryżem i ulubionymi warzywami - u mnie były to papryki, pieczarki, grzyby mun i marchewka.
Smacznego :)

Continue reading...

sobota, 28 lipca 2012

Pasta z pieczonej papryki



Lubicie pieczoną paprykę? Bo ja bardzo :) ma intensywny, słodki smak i równie powalający zapach...
Tę pastę zrobiłam już jakiś czas temu - na mecz otwarcia Euro 2012 ;). Zdjęcia pasty zaległy gdzieś na komputerze, a o ich istnieniu przypomniała mi kolejna durszlakowa akcja:
Był to chyba mój pierwszy przepis wykorzystany z Palce Lizać, zresztą chyba właśnie z numeru w stylu 'przekąski na mecze'. Może teraz przyda się komuś jako 'przekąska na olimpiadę' :).
Pasta idealnie nadaje się do grzanek (u mnie lekko przypalonych :D) czy krakersów, ale także jako dodatek do kanapek. Z podanych proporcji wychodzi jej sporo :).
Pasta z pieczonych papryk:
5 czerwonych papryk
1 bułka
ok. 100g drobno posiekanych orzechów włoskich
1 łyżka czerwonego octu winnego
ok. 5 łyżek oliwy
przyprawy, np: kumin, pieprz cayenne, papryka w proszku, sól, pieprz


Papryki pieczemy - jak? Sposobów jest kilka, ten pochodzi od mojego taty: każdą paprykę z osobna zawijamy w folię aluminiową, wkładamy do piekarnika. Pieczemy ok. 40 minut - dla sprawdzenia odchylamy trochę folię (uwaga, gorąca! róbcie to w rękawicy :)), skórka powinna sczernieć. Zdejmujemy folię. Do zlewu z zimną wodą (albo dużego naczynia) wrzucamy OD RAZU papryki, trochę je 'gnieciemy' dłońmi - dzięki temu skórka jeszcze trochę się pomarszczy i łatwiej odejdzie. I do dzieła - obieramy i wyrzucamy nasiona!
Orzechy prażymy na suchej patelni. Blenderem miksujemy: papryki, pokruszoną bułkę (miąższ, bez skórki), orzechy, ocet winny i przyprawy (polecam sypnąć ich sporo). Dodajemy oliwę - wg własnego uznania, w zależności od tego, jaką gęstość lubimy. 
I gotowe :).
Continue reading...

środa, 25 lipca 2012

-Poproszę lasagnę, ale bez makaronu...


...sosu i parmezanu! Pewnie niektórzy kojarzą tę reklamę. Nie będzie tu jednak żadnej promocji środka na odchudzanie ;), ale propozycja przygotowania 'odchudzonej' lasagne. Gdyby wyjąć z niej wszystko, zostałby tylko listek bazylii z przybrania. Ale gdyby tak... zrezygnować jedynie z makaronu?
Przepis ten znalazłam parę lat temu na poprzednim blogu Kasi, która obecnie prowadzi niesamowitego bloga  - głównie o scrapbookingu, ale posty kulinarne też tam znajdziecie :).
Ta wersja lasagne jest 'wersją a'la South Beach', ale równie dobrze pasuje do mojego niełączenia białek z węglowodanami. Polecam!

Lasagne bez makaronu:
Składniki (na duże naczynie żaroodporne):
1kg mięsa mielonego *
2 puszki pokrojonych pomidorów
słoiczek pomidorów suszonych
ok. 1 kg pieczarek (po przesmażeniu zmniejszą objętość)
2 cebule
ser o obniżonej zawartości tłuszczu **
oliwa

Pieczarki myjemy, kroimy. Cebulę kroimy w kostkę. Przesmażamy.
Mięso przyprawiamy: świeżym czosnkiem, ziołami, pieprzem. Niech chwilę się przegryzie. Następnie smażymy, aż będzie je można rozdzielić na drobne kawałki. 
Do mięsa dorzucamy pomidory z puszki.
Pomidory suszone kroimy na drobne kawałki.

Naczynie żaroodporne smarujemy oliwą - nie potrzeba jej dużo! Wykładamy plastrami sera. Na to kładziemy mięso z pomidorami, na to suszone pomidory, na koniec pieczarki z cebulką. I znowu: plastry sera, mięso, pomidory suszone, pieczarki (choć mi starczyło pieczarek tylko na 1 warstwę ;)). Na wierzch ścieramy ser, możemy dodać resztę pomidorów.
Pieczemy ok. 20 minut w 200C aż ser się roztopi. Dobrze smakuje podana z ketchupem :).

* ja użyłam wieprzowo - wołowego, ale aby 'odchudzić' ją bardziej można użyć mięsa drobiowego.
** uwaga na sery typu 'fit', to nie jest jednoznaczne z obniżoną zawartością tłuszczu - czytajcie etykiety! Np. ser topiony 'fit' ma w sobie... 2 % sera.

Lasagnę zgłaszam do akcji:
Continue reading...

niedziela, 22 lipca 2012

Mleczne pancakes!


Po długiej przerwie pojawiła się i gorsza połowa pasibrzuchów, czyli ja. Witajcie, kochani!
Dni lecą mi jak szalone, biegam na rozmowy kwalifikacyjne, szukam ofert, sprawdzam staże, piszę pozwy żeby były pracodawca wypłacił mi i 40 innym osobom zaległe wynagrodzenia, co sprawia, że zmieniłam się w mały kłębek nerwów. Jednak weekend to czas, kiedy można odetchnąć, złapać trochę oddech i zwolnić tempo. To także niezwykły czas, bo w niedzielne, leniwe poranki to moja lepsza połowa robi śniadanie. Od poniedziałku do piątku śpi na stojąco, jadąc do pracy, w sobotę odsypia cały tydzień, a co niedzielę serwuje mi coś pysznego. Zazwyczaj jest to jakaś odmiana placuszków, skoro to największy luksus, na jaki można sobie pozwolić bez piekarnika... ale mi w zupełności wystarczy. Zapraszam was na mleczne pancakes, na które przepis znalazłam oczywiście na durszlakowym blogu Paleta Smaku, z którego podaję przepis z naszymi zmianami w nawiasach :


SKŁADNIKI:

50 g cukru pudru (pominięte, bo cukier się skończył ;))
250 g mąki (trzeba było dodać kilka łyżek więcej)
70 g masła
350 ml mleka
2 jajka
3 łyżeczki proszku do pieczenia
pół płaskiej łyżeczki soli
PRZYGOTOWANIE:
Roztrzepać jajka i dodać do mleka. Połączyć z resztą składników, na końcu dodając rozpuszczone masło. Odstawić w ciepłe miejsce na kilkanaście minut, by ciasto lekko zaczęło rosnąć. Smażyć na suchej patelni z nieprzywierającą powłoką, na średnim ogniu - odwracać delikatnie drewnianą łopatką.

Smacznego!


Continue reading...

piątek, 20 lipca 2012

batony malinowe (ciasto bez jajek)


Witajcie po przerwie!
Pasibrzuchy nieco pokryły się kurzem - czas to zmienić :).



Ostatnio staram się nie łączyć białek z węglowodanami, więc szukałam przepisu na jakiś słodki wypiek bez jajek. Nie było to takie proste! Składnikiem obowiązkowym były maliny. 
No i znalazłam - batony malinowe wg Kwestii Smaku. Dla mnie to po prostu pyszne ciasto, trochę za bardzo się z niego sypie, żeby uznać pojedyncze kawałki za batony ;). Wprowadziłam kilka zmian, bo robiłam ciasto z tego, co akurat było w domu. 
Wyszło bardzo smaczne! Trochę jak kruche, z masą pysznych dodatków. No i maliny do tego!
Przepis podaję za autorką, moje zmiany w nawiasach.
Składniki:
200 g mąki
200 g płatków owsianych (dałam górskie)
250 g masła w temperaturze pokojowej, pokrojonego na kawałki (dałam: ok. 150 g masła + ok. 150 g masła orzechowego)
175 g brązowego cukru (u mnie głównie biały)
drobno starta skórka z 1 cytryny
100 g orzeszków pinii (u mnie: migdały w słupkach + płatki migdałowe)
250 g malin (prawie całe pudełeczko)

Do miski przesiewamy mąkę, dodajemy masło i płatki owsiane. Dłońmi rozcieramy na 'gruboziarnistą kruszonkę'. Dodajemy skórkę z cytryny, cukier i 2/3 migdałów, zagniatamy wszystko razem.

Piekarnik rozgrzewamy do 190 C.
Blachę smarujemy masłem, przekładamy ok. 2/3 ciasta. Na to wykładamy maliny. Posypujemy resztą ciasta i pozostałymi migdałami.
Pieczemy w 190 C przez 30 - 40 minut. Po wyjęciu ciasto może wydawać się miękkie, ale po wystudzeniu stwardnieje. Kroimy jeszcze ciepłe i pozostawiamy w blaszce do wystudzenia.
owca pozdrawia i życzy smacznego :)
Continue reading...

sobota, 16 czerwca 2012

owsianka, karmel, czekolaaada! i truskawki


Pasibrzuchy to nie blog śniadaniowy, ale i u nas owsianka już się kiedyś pojawiła - w wersji budyniowej, autorstwa Karoliny.
Tym razem, z okazji durszlakowej akcji Dobra owsianka nie jest zła! i ja dodam coś od siebie :).
Owsianka z czekoladą karmelową i truskawkami! Wcześniej używałam 1 kostki gorzkiej, ale tym razem:
a) nie było takiej w lodówce ;)
b) z okazji zdanego egzaminu mogłam sobie pozwolić na większą rozpustę!
Czekolada karmelowa po rozpuszczeniu nadała owsiance delikatną, kremową konsystencję i przyjemny, słodki smak. Do tego świeże truskawki i można miło zacząć dzień :).

Składniki: 
ok. 4/5 łyżek płatków owsianych górskich
szklanka mleka
3 kostki czekolady karmelowej
truskawki

Tym razem zamiast 'przepisu' - opowieść obrazkowa. Smacznego :).

Wpis ląduje w akcji:


Continue reading...

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Pizza v2 - parmeńska i ricotta!


Oto ona - 2 wersja pizzy!
Ciasto oczywiście to samo, cienkie i chrupiące.

A dlaczego takie dodatki?


Spróbowałam takiego zestawu składników w Signor Caffettano i muszę przyznać, że zakochałam się!!!
Szynka parmeńska jest bardzo słona i ma wyrazisty smak, a jej cienkie plasterki to po prostu niebo w gębie. Do tego ricotta jako przełamanie - delikatna i łagodna, bardzo kremowa. Zestaw idealny!

Ciasto robimy wg tego wspomnianego już przepisu z Kwestii Smaku.

Dodatki:
100g szynki parmeńskiej
kilkanaście kawałków sera ricotta


Uwaga! Najpierw trochę podpiekamy ciasto z samym sosem. Kiedy brzegi zaczną się rumienić, dorzucamy szynkę i ricottę. Pieczemy jeszcze ok. 5 minut.


Smacznego! :)
Continue reading...

wtorek, 5 czerwca 2012

Kruszer truskawkowy, czyli niebo w gębie!


Dzień dobry/dobry wieczór (w zależności o której czytacie tego posta)! Jak mija wam czerwiec, kochani czytelnicy? Gorsza połowa tego bloga, czyli ja, Karola we własnej osobie, dostała poważną pracę! Siedzę osiem godzin w biurze, jem moje pyszne pudełeczka odgrzewane w mikrofali, zamiast, jak większość biura, kupować gotowe kanapki i obiady u 'Pana-Kanapki'. Jestem z siebie dumna!

Z okazji dnia dziecka dostaliśmy od rodziców wspaniałe urządzenie, mikser stojący. Napiszę może o nim osobną notkę, bo nie jest to Kitchen Aid, ani Kenwood, a marka własna marketu Lidl. Ten mikser deklasuje nasz stary blender tym, że ma opcję kruszenia lodu. Jest to coś niesamowitego - po co wydawać kilkanaście złotych na koktajl z Coffee Heaven czy innej paskudnej sieciówki, kiedy można zrobić sobie samemu pyszny, domowy koktajl? Zapraszam was na prosty i pyszny kruszer owocowy!!

Kruszer truskawkowy:
8 dużych kostek lodu
1,5 szklanki truskawek
jeśli truskawki są, takie jak nasze, mało słodkie z powodu okropnego deszczu, można dodać 0,5-1 łyżki cukru
w wersji deluxe, którą pił T, na każdą szklankę koktajlu można dodać pół szklanki mleka

Kruszymy lód, dodajemy do niego truskawki i ew resztę składników, krótko miksujemy. Delektujemy się chłodnym koktajlem z kawałeczkami lodu!




Continue reading...

piątek, 1 czerwca 2012

Domowa pizza na cienkim cieście - wersja 1.


Dzień dobry!
Sesja się zaczyna, ciężko z czasem, ale mimo to w ostatni weekend udało mi się upiec... 5 pizz :).
Wersje składników 'na górę' były różne, ale jak wiadomo - sekretem pizzy jest dobre ciasto...
Można je przechowywać w lodówce i wykorzystać następnego dnia. 


Cienkie, chrupiące, ale nie tak kruche, aby się rozpadało. Nie powinno 'uginać się' pod ilością dodatków. 


Długo poszukiwałam w czeluściach internetu przepisu, który będzie odpowiedni. Wybrałam ten z Kwestii Smaku i odpowiednio powiększyłam liczbę składników. Ciasto wyszło idealne :). 


1 wersja dość standardowa, czyli pizza pepperoni! 
Cienkie ciasto na pizzę (5 średnich placków):
750g mąki (użyłam typ 00 'do pizzy'
450ml ciepłej wody
45g świeżych drożdży
3 łyżeczki soli
1,5 łyżeczki cukru
3 łyżki oliwy z oliwek

Robimy zaczyn z drożdży - na 5 placków będzie go sporo,  więc przyda się duży kubek. Drożdże rozpuszczamy w ok. 180 ml ciepłej (nie gorącej) wody, dodajemy cukier i 9 łyżek mąki.
Pozostałą mąkę przesiewamy do dużej miski/garnka. W środku robimy 'dziurę', wstawiamy w nią kubek z drożdżami, czekamy aż wyrosną (ok. 30 minut).
Do mąki dodajemy sól, drożdże, oliwę, resztę ciepłej wody. Mieszamy, zagniatamy!
Ciasto przykryte ściereczką odstawiamy na ok. 2 godziny do wyrośnięcia.

Po tym czasie część ciasta można schować do lodówki - należy oprószyć je mąką i zawinąć w folię wysmarowaną oliwą.
Ok. 15 minut przed pieczeniem należy wyjąć je z lodówki.

Przed samym pieczeniem zagniatamy ciasto ponownie. Sprawia trochę kłopotów przy wałkowaniu/ rozciąganiu dłońmi, ale nie zniechęcajcie się! :)

Placek kładziemy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia (ten biały ze zdjęcia sprawdza się idealnie). Smarujemy sosem. Jakim?

Sos do pizzy:
opakowanie przecieru pomidorowego w kartoniku
oregano
świeży czosnek

Do pomidorów wyciskamy czosnek i dosypujemy oregano - ilość wg własnego smaku i potrzeb.
Takim sosem smarujemy ciasto.
Na wierzch kładziemy ulubione składniki, w tym przypadku:

Pizza pepperoni:
ok. 100g mozzarelli
salami (ilość wg potrzeb)
cebulka (ilość wg potrzeb)

Mozzarellę ścieramy wcześniej na tarce i rozrzucamy po całym placku. Dopiero na nią wykładamy składniki.

Pizzę pieczemy ok. 20 minut w górnej części piekarnika (ale u Was może być inaczej, ja piekłam 2 razy dłużej niż w oryginalnym przepisie). Brzegi powinny być zrumienione.

Smacznego! :)

Continue reading...

niedziela, 13 maja 2012

Pesto-awokado!


Przepis zainspirowany moim najulubieńszym blogiem, czyli http://wbrzuchu.blogspot.com/. Przygotowane podczas pewnego leniwego majowego popołudnia... bardzo, bardzo pyszne. Awokado to kopalnia witamin, więc staram się jeść je tak często, jak tylko to możliwe (tzn awokado nie kosztuje 3zł/szt). Obkupuję się wtedy i jemy kanapki, pasty, sałatki, pesto... zapraszam na porcję zielonych pyszności! Pesto można także wykorzystać jako smarowidło na kanapki!




Pesto-awokado:


  • 1 dojrzałe awokado
  • pół sera pleśniowego typu brie lub camembert 
  • garść migdałów
  • 2 ząbki polskiego czosnku
  • garść bazylii
Wszystko miksujemy blenderem na gładką masę, podajemy z ulubionym makaronem (u nas pełnoziarnisty + oliwki). Smacznego!

Continue reading...
 

Pasibrzuchy! Copyright © 2009 Designed by Ipietoon Blogger Template In collaboration with fifa
and web hosting