... czyli post zdecydowanie mało pochwalny!
Jak już wiecie, od pewnego czasu naszą bazą wypadową i miejscem, gdzie wracamy codziennie po pracy jest bardzo urokliwa dzielnica Warszawy - Żoliborz. Mieszkałam już w różnych miejscach w tym mieście i każde z nich ma swój urok. Żoliborz z racji świetnego położenia i kosmicznych cen jest bardzo drogi, stąd mieszka tu dużo mniej młodych ludzi niż w 'młodszych' częściach miasta. Jest to jednak nad wyraz urokliwa część miasta, pełna parków, zieleni i małych, kameralnych uliczek. Największym parkiem w okolicy jest Kępa Potocka, którą odwiedzamy bardzo często na spacerach, podczas biegania (trasy dla biegaczy 2 i 5 km), czy kiedy uczymy się (nieudolnie!) jeździć na rolkach.
Koło 'Spotkania' przechodziliśmy wielokrotnie, i wielokrotnie ściskałam T za rękę mówiąc, że to piękne miejsce i chcę tam kiedyś pójść. Światła na tarasie i piękne wnętrze zapraszały nas do siebie nie raz i nie dwa razy kiedy trzymając się za ręce wędrowaliśmy Krasińskiego. Pewnego dnia z pomocą przyszedł nam deszcz i niewiele myśląc weszliśmy do środka.
Jak tu pięknie! - pomyślałam wtedy.
Wystrój i historia tego miejsca są wspaniałe, ale czy to wystarczy, by do niego wrócić?
Stare meble, stuletni lokal z klimatem, lokalizacja bardzo bliska naszemu sercu, deszcz rozpadał się na dobre. Niewielu klientów, raczej dużo starszych od nas. Pani kelnerka bardzo chciała polecić nam 'deser dnia', owoce pod kruszonką. Ponieważ z zasady unikamy rarytasów dnia, nie byliśmy zainteresowani, pani jednak usiłowała nas przekonać i to był pierwszy zgrzyt.
Menu bogate, my byliśmy zainteresowani głównie czymś ciepłym, wybraliśmy kawę. Deszcz bębnił, a pani, zdecydowanie mniej miła niż podczas podawania nam kart, bardzo powolna, postawiła przed nami kawy: staropolską (dla mnie) oraz irish cream dla T.
I cóż... na nic się zdało wyśmienite towarzystwo i piękne wnętrze, bo kawy były po prostu okropne. Nie przesadzę, jeśli powiem, że kawa z bardzo średniej jakości ekspresu, któą pijam w pracy, biła ją na głowę. Moja staropolska z powodu niesamowicie dużego dodatku alkoholu bardziej przypominała picie drinka, kwaśnego z dziwną bitą śmietaną. Za to irish cream, której nazwa sugeruje pysznego Baileysa... nie miała go w sobie ani odrobinę. Żeby wypić swoją staropolską do końca, musiałam posłodzić ją kilkoma łyżeczkami cukru. Kawy były niewielkie, jednak cenowo przekraczały duży kubek ze Starbucksa.
Kiedy tylko deszcz przestał padać, szybko zapłaciliśmy rachunek i uciekliśmy z tego pięknego miejsca czym prędzej. Od tej pory na to ciepłe, przytulne wnętrze spoglądam tylko z ulicy, na pewno nie dam im drugiej szansy! Nie polecamy Spotkania. Ze względu na to, co nam zaserwowano i na obsługę na następną kawę wybierzemy zdecydowanie coś innego.
Czy wam też zdarzyło się, że liczyliście bardzo na jakieś miejsce na mapie kulinarnej które jednak bardzo was rozczarowało? Napiszcie nam o swoich doświadczeniach!